W 2016 roku firma Sony zaprezentowała nową, najwyższą linię produktów pod nazwą „Signature”. W jej skład wchodzą słuchawki MDR-Z1R wycenione na 2299$, wzmacniacz słuchawkowy TA-ZH1ES wyceniony na 2199$ oraz dwa przenośne odtwarzacze oznaczone jako NW-WM1Z oraz NW-WM1A za odpowiednio 3199$ oraz 1199$. Tym ostatnim i zarazem najtańszym produktem zajmiemy się w tym tekście.
Trzeba przyznać iż naprawdę przyłożono się przy projektowaniu samego urządzenia jak i szeroko rozumianej ergonomii i łatwości obsługi. Odtwarzacz ma niby prosty a jednak dość oryginalny kształt i budowę. Jest to gruby prostokąt, płynnie rozszerzający się u góry przy złączach słuchawkowych. Firma chwali się że całość została wycięta z jednego bloku aluminium. Widać to i czuć, całość to ciężka oraz całkowicie sztywna bryła. Wisienką na torcie są piękne niejednorodne szlify po bokach, zaokrąglone krawędzie oraz plecki pokryte przyjemną w dotyku, miękką, antypoślizgową gumą rodem z aparatów fotograficznych. Na prawej krawędzi mamy fizyczne przyciski (power, głośność, play/pauza, przód/tył). Mają różną wielkość oraz dodatkowo oznaczone są wystającymi kropeczkami aby łatwiej odnaleźć odpowiedni przycisk bez pomocy wzroku. Na lewej krawędzi mamy dodatkowo fizyczny przełącznik dla blokowania samych przycisków lub zarówno przycisków jak i ekranu do wyboru w ustawieniach. Góra to zaakcentowane złotymi obwódkami dwa złącza na słuchawki (zwykłe 3,5mm oraz zbalansowane 4,4mm). Na dole urządzenia złącze USB (niestety jest to dedykowany dla sony WM port a nie uniwersalne micro lub type-c) oraz slot na kartę micro sd. Całość sprawia wrażenie obcowania z czymś ekskluzywnym, solidnym jak i funkcjonalnym zarazem.
Poprzednie topowe, przenośne odtwarzacze Sony czyli zx1 oraz zx2 opierały się na w pełni funkcjonalnym androidzie z wszystkimi jego dobrodziejstwami jednak cierpiały na niedobór mocy na wyjściu słuchawkowym. Tym razem Sony zrobiło zwrot o 180 stopni zarówno jeśli chodzi o system jak i moc.
Odtwarzacz posiada swój własny, dość prosty system operacyjny napisany specjalnie pod WM1A/Z. Oznacza to brak dostępu do serwisów streamingowych jak Spotify czy Tidal, tym samym zrezygnowano też z wifi pozostawiając jedynie Bluetooth (wysoko przepustowy tryb LDAC) oraz NFC do połączenia z słuchawkami bezprzewodowymi.
Odtwarzacz posiada swój własny, dość prosty system operacyjny napisany specjalnie pod WM1A/Z. Oznacza to brak dostępu do serwisów streamingowych jak Spotify czy Tidal, tym samym zrezygnowano też z wifi pozostawiając jedynie Bluetooth (wysoko przepustowy tryb LDAC) oraz NFC do połączenia z słuchawkami bezprzewodowymi.
Sony nie zaimplementowało żadnych dodatkowych opcji nie związanych z odtwarzaniem muzyki, a więc pomimo dużego i dobrej jakości ekranu dotykowego nie ma możliwości odtwarzania filmów, przeglądania zdjęć, internetu itd. Itp. Cały system to tak naprawdę jedynie ładna, prosta, schludna oraz bardzo intuicyjna aplikacja do odtwarzania muzyki. Obsługa sprawia dużą przyjemność i nie nastręcza żadnych problemów. Wszystko zostało doskonale przemyślane i zaaranżowane tak że nawigowanie nawet przez ponad 300gb muzyki zajmuje ledwie parę sekund. Odtwarzacz włącza się tylko raz, a później znajduje się on w trybie czuwania. Dzięki prostemu systemowi bez działających w tle procesów odtwarzacz pobiera znikome ilości energii w czasie bezczynności a wybudzanie trwa ułamek sekundy – pełna wygoda. Całości dopełnia szeroka gama obsługiwanych formatów z gęstymi nawet do 32bit 384khz i DSD256 (natywnie jedynie przez wyjscie zbalansowane, konwersja do PCM na wyjsciu 3,5mm). Nie ma wodotrysków i zbędnych funkcji ale wszystkie potrzebne są, nawet znalazło się miejsce dla equalizera i upsamplera - ot doskonale skrojony garnitur na miarę.
Sony ZX2 posiadał śmiesznie niską moc na wyjściu słuchawkowym na poziomie ledwie 15mW dla 16ohm wiec na dobrą sprawę nadawał się tylko do niewymagających i wysoko skutecznych słuchawek. Tym razem twórcy bardziej się postarali i mamy już bardziej życiowe 60mW dla 16ohm. Nie jest to nadal żadna imponująca wartość i wśród audiofilskiej konkurencji to jednak dół tabeli ale nie będzie już problemów z napędzeniem wszelkich słuchawek które można traktować jako przenośne. Moc porównywalna jest do Pioneera xdp100r. Dla bardziej wymagających oddano jeszcze wyjście zbalansowane o mocy już 250mW niestety czeka nas wtedy zmiana wtyczki ponieważ jest do niestandardowy jack 4,4mm zamiast już bardziej przyjętego 2,5mm. Powyższe wartości mają jednak jedynie zastosowanie dla wersji odtwarzaczy z poza europy lub europejskich z już zdjętą blokadą głośności przy pomocy obejścia do zmiany regionu. Tak, Sony znowu jako jedyna firma w branży jest „świętsza od papieża” i zastosowała się w pełnej rozciągłości do narzuconych norm unijnych. Testowałem odtwarzacz jeszcze przed zdjęciem blokady i w zasadzie był bezużyteczny. Zwykły smartfon oferuje wyższe poziomy głośności i efekt był taki że już po podłączeniu 100ohmowych Etymoticów Er4s na nieco ciszej nagranych albumach kończyła się skala, a nadal chciało by się więcej. Niezbyt imponująca moc (acz w pełni wystarczająca po zdjęciu blokady) jest nadrabiana czasem pracy na baterii. W moim przypadku jedno ładowanie wystarcza na luksusowe 25 godzin pracy.
Rozdzielczość, scena oraz pewność siebie to trzy elementy które definiują imponujący dźwiękowy spektakl serwowany nam przez wm1a. Barwa jest odrobinę przyciemniona i właśnie ten zabieg sprawia że w połączeniu z spektakularną rozdzielczością sony posiada mistrzowską umiejętność wgryzania się w fakturę nagrania oraz poszczególnych składowych, jednocześnie nie będąc w nawet najmniejszym stopniu męczącym. Każde pociągnięcie struny jest niepowtarzalne, pan z widowni w piątym rzędzie zakaszlał, szelest przekładanych kartek - nic się nie ukryje, jednak elementy tła, tzw audiofilski plankton nigdy nie jest wyciągany na pierwszy plan i nigdy nie zakłóca muzycznej esenscji. Można te detale zignorować i po prostu cieszyć się rytmem ale jeśli chcemy prześledzić anatomię drgającej krtani Katie Melua to mamy to na wyciągnięcie ręki.
Scena to coś w czym sony bryluje. Poszczególne instrumenty są prawidłowo i sensownie rozlożone przed sluchaczem na płaskiej powierzchni, ekspansywnej na szerokość, głębokość a także do pewnego stopnia można określić wysokość co zazwyczaj zarezerwowane jest dla najwyższej klasy źródeł. Często zdarza się u konkurentów że dźwięki atakują nas z różnych, iście abstrakcyjnych stron co może i jest efektowne ale jednak zakłóca poczucie realizmu jednak walkman takich problemów nie ma. Chciałbym móc elaborować i opisać szczegółowo każde pasmo jednak są one tak dobrze ze sobą zszyte że jest to bardzo trudne. Mogę napisać jedynie że wysokie tony nie są zlagodzone ale mają gładką, wręcz aksamitną powierzchnię, średnica jest organiczna i naturalna natomiast przy basie się autentycznie poddaję. Nie potrafię go określić i bynajmniej nie dlatego że jest nijaki. Wręcz przeciwnie, jest właśnie wieloraki i w zależności od nagrania i instrumentu odgrywanego przybiera najróżniejsze formy czy to tłusty i powolny bit, niska stopa, dająca wypełnienie gitara basowa czy krotki i twardy werbel - mamy tu wszystko poddane w realistyczny sposób bez z góry narzuconego charakteru przez urządzenie.
Rozdzielczość, scena oraz pewność siebie to trzy elementy które definiują imponujący dźwiękowy spektakl serwowany nam przez wm1a. Barwa jest odrobinę przyciemniona i właśnie ten zabieg sprawia że w połączeniu z spektakularną rozdzielczością sony posiada mistrzowską umiejętność wgryzania się w fakturę nagrania oraz poszczególnych składowych, jednocześnie nie będąc w nawet najmniejszym stopniu męczącym. Każde pociągnięcie struny jest niepowtarzalne, pan z widowni w piątym rzędzie zakaszlał, szelest przekładanych kartek - nic się nie ukryje, jednak elementy tła, tzw audiofilski plankton nigdy nie jest wyciągany na pierwszy plan i nigdy nie zakłóca muzycznej esenscji. Można te detale zignorować i po prostu cieszyć się rytmem ale jeśli chcemy prześledzić anatomię drgającej krtani Katie Melua to mamy to na wyciągnięcie ręki.
Scena to coś w czym sony bryluje. Poszczególne instrumenty są prawidłowo i sensownie rozlożone przed sluchaczem na płaskiej powierzchni, ekspansywnej na szerokość, głębokość a także do pewnego stopnia można określić wysokość co zazwyczaj zarezerwowane jest dla najwyższej klasy źródeł. Często zdarza się u konkurentów że dźwięki atakują nas z różnych, iście abstrakcyjnych stron co może i jest efektowne ale jednak zakłóca poczucie realizmu jednak walkman takich problemów nie ma. Chciałbym móc elaborować i opisać szczegółowo każde pasmo jednak są one tak dobrze ze sobą zszyte że jest to bardzo trudne. Mogę napisać jedynie że wysokie tony nie są zlagodzone ale mają gładką, wręcz aksamitną powierzchnię, średnica jest organiczna i naturalna natomiast przy basie się autentycznie poddaję. Nie potrafię go określić i bynajmniej nie dlatego że jest nijaki. Wręcz przeciwnie, jest właśnie wieloraki i w zależności od nagrania i instrumentu odgrywanego przybiera najróżniejsze formy czy to tłusty i powolny bit, niska stopa, dająca wypełnienie gitara basowa czy krotki i twardy werbel - mamy tu wszystko poddane w realistyczny sposób bez z góry narzuconego charakteru przez urządzenie.
Sony przy dwóch najlepiej brzmiących moim zdaniem odtwarzaczach na rynku czyli Shozy Alien+ i Colorfly C10 odznacza się dźwiękiem zrelaksowanym, wyrafinowanym swobodnym i niewymuszonym w którym brak nawet najmniejszych śladów nerwowości. Shozy skraca dystans do słuchacza, jest bardziej bezpośredni, surowy, w pełni angażuje w przekaz. Sprawia że bierzemy niemal aktywny udział w przedstawieniu co jednak przekłada się na to że po kilku godzinach mamy już dość. Nie nazwałbym tego byciem męczącym bo do tego jeszcze daleka droga ale ściągamy słuchawki ponieważ jesteśmy już zwyczajnie syci. W sonym wygląda to tak, że na krótką metę nie jesteśmy aż tak zaangażowani ale z drugiej strony po wielu godzinach nadal mamy efekt ”jeszcze jednego kawałka” i ciężko się rozstać z muzyką. Colorfly c10 natomiast, którego notabene posiadam już 2 lata nieco odstaje technikaliami od konkurentów mając słabszą rozdzielczość, mniejszą scenę czy słabiej rozciągnięte pasmo jednak zmienia w pewnym stopniu nagranie pod siebie czym sprawia że jest najbardziej eufoniczny. Od dłuższego czasu staram się to jakoś sensownie zdefiniować i póki co najlepsze co udało mi sie wymyślić to że wewnątrz musi on mieć układ o nazwie “Orgasmus pewnus”. Jego działanie polega na tym że odtwarzacz sam wybiera sobie na czym się skupi i daną trąbeczkę czy inną gitarkę wysuwa na pierwszy plan oraz dostraja jej falę akustyczną w taki sposób że działa ona na ośrodek w naszym mózgu odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności. True story. Krótko mówiąc c10 jest romantycznym pochlebcą ale jednak trochę przekłamuje. Wm1a za to stawia na neutralność złagodzoną jedynie w minimalnym stopniu. Jest mistrzowsko technicznie, jest naturalnie ale z nutką słodyczy.
Widać, a przede wszystkim słychać że Sony wm1a jest niesamowicie przemyślanym i dopracowanym odtwarzaczem. Od budowy, wykonania, obsługę aż po dopracowany i dojrzały dzwięk najwyższej próby - wszystko to daje nam do zrozumienia że mamy do czynienia z kompletnym produktem z ekstraklasy. Prawdziwy mistrz w którym ciężko znaleźć słabe strony za to bardzo łatwo znaleźć mocne w postaci przede wszystkim rozdzielczości i doskonałej sceniczności.
Strona producenta: https://www.sony.com/
Widać, a przede wszystkim słychać że Sony wm1a jest niesamowicie przemyślanym i dopracowanym odtwarzaczem. Od budowy, wykonania, obsługę aż po dopracowany i dojrzały dzwięk najwyższej próby - wszystko to daje nam do zrozumienia że mamy do czynienia z kompletnym produktem z ekstraklasy. Prawdziwy mistrz w którym ciężko znaleźć słabe strony za to bardzo łatwo znaleźć mocne w postaci przede wszystkim rozdzielczości i doskonałej sceniczności.
Strona producenta: https://www.sony.com/
Komentarze
Prześlij komentarz